piątek, 24 grudnia 2010

"Cud na 34.ulicy" (1994)

Dobra, dobra czas na mój ulubiony, świąteczny film. Jak wiadomo w głównej roli jest przesympatyczny staruszek z białą brodą, zwany popularnie Świętym Mikołajem. No i teraz, co z nim. No przychodzi na paradę świąteczną i nakrywa człowieka, który dla domu handlowego jest świętym mikołajem na nieumiejętnym prowadzeniu sań i ... pijaństwie. Bardzo go do denerwuje, prawie, że uderza go laską.... Pracownik zostaje zwolniony, ale potencjał leżący w wyglądzie obudzonego Mikołaja dostrzega pracownica domu handlowego i od razu angażuje go. Ten stawia tylko jeden warunek: Przyniesie prawdziwy strój.

Aktor grający owego świętego zachwyca, dziś ma 87 lat, co oznacza, że jest starszy od mojej prababci. Co zadziwiające dalej gra! Pan Richard Samuel Attenborough jest niesamowity, jego gra ustami, brwiami, ramionami, czysty Święty. Mam dziewiętnaście lat, ale takiej autentyczności bym się nie oparła! Reszta aktorów też odwala świetną robotę, natomiast przy wieku Attenborougha i jego "trudnej" roli, nie dosięgają mu do pięt.

O co chodzi w filmie? O pracę w tym domu? Nie, chodzi o to jak jeden miły, dobry człowiek może sprawić, że cały Nowy Jork uwierzy w świętego, łącznie z firmą 7up, jak i sądem stanu Nowy Jork. O sile magii świąt i dobroci. Esencją filmu będą słowa samego Świętego:

"Nie jestem tylko dobroduszną postacią w zabawnym kostiumie, jestem symbolem, jestem symbolem zdolności człowieka do przełamywania egoizmu i nienawiści, które zwykle nami powodują, jeśli nie przyjmujesz niczego na wiarę, jesteś skazany na życie w wątpliwościach"


W sumie jestem niewierząca, ale dla mnie ten film jest przypomnieniem o wierze w ludzką dobroć, w to że człowiek jest z natury dobry, nie zły.

9,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz